Po kilku latach przerwy banki wracają do udzielania kredytów hipotecznych z dość niskim wkładem własnym. Jeszcze do niedawna na zaciągnięcie kredytu mogły sobie pozwolić wyłącznie osoby dysponujące minimum 20-, a w niektórych bankach aż 30-procentowym wkładem. Dziś coraz częściej można spotkać oferty z wymaganym 10-procentowym wkładem własnym. Teoretycznie to dobra informacja dla kredytobiorców, ale czy na pewno? Sprawdź możliwe zagrożenia.
Musisz zdawać sobie sprawę z tego, że jeśli dysponujesz niskim wkładem własnym, to Twoja sytuacja finansowa w oczach banku jest mniej korzystna. Oznacza to, że bank zredukuje Twoją zdolność kredytową do takiego poziomu ryzyka, który jest dla niego do zaakceptowania.
Paradoksalnie więc może się okazać, że obniżenie kryterium wkładu własnego wcale nie pomoże części kredytobiorców. Ceny nieruchomości są dziś horrendalne, dlatego zaciągnięcie na przykład 200 000 złotych kredytu niewiele zmienia – taka kwota pozwoli na zakup małego mieszkania z rynku wtórnego w średniej wielkości mieście, ale już nie w Warszawie.
Niski wkład własny oznacza, że musisz pożyczyć od banku więcej pieniędzy na zakup nieruchomości. To z kolei najprawdopodobniej będzie się wiązać ze znacznym wydłużeniem okresu spłaty, aby utrzymać ratę miesięczną, na którą Cię stać. Co w tym złego?
To, że im dłużej spłacasz kredyt mieszkaniowy, tym więcej Cię on kosztuje. W końcu do każdej raty doliczone są odsetki. Poza tym wydłużenie okresu spłaty zwiększa ryzyko, że w pewnym momencie możesz nie mieć środków na dalsze regulowanie rat, ponieważ np. stracisz pracę.
Skoro już teraz masz problem z uzbieraniem 20 procent wkładu własnego do kredytu, to może warto się jednak wstrzymać z zaciągnięciem wieloletniego i kosztownego zobowiązania finansowego? Najwyraźniej nie zarabiasz na tyle dużo, aby móc sobie pozwolić na spłacanie rat, gromadzenie oszczędności i jeszcze w miarę komfortowe życie. Smutne, ale czasami trzeba zachować trzeźwy osąd i umieć spojrzeć prawdzie prosto w oczy.